jej bogobojna mama
powtarzała stroskana:
rzuć ty szefa barana
bo wracasz potargana
jakaś taka pomięta
blada niewypoczęta
ta praca cię przerasta
skończ z tym dziecko i basta!
patrzy Mariola znad kawy
pojmując wagę sprawy
i rozcierając od rana
swe obolałe kolana
rzecze: wszak mnie uczyłaś
bym zawsze była miła
i bliźniemu – co mądre! -
czyniła rzeczy dobre
przyjemność ludziom sprawiać
pomocy nie odmawiać
i być na każde skinienie
zwłaszcza gdy szef ma życzenie
a prezes mój złoty człowiek
zanim cokolwiek powiem
już mi przyklękać każe
przed nim jak przed ołtarzem
i brać się do roboty
(a nie są to żadne zaloty!)
nim jedno słowo powie
już mi się kręci w głowie...
wbijam swój wzrok jak struta
w czub szefowego buta
tak przez dzień razy kilka...
życie mi mija jak chwilka!
matka zaplata palce
stojąc tuż przy firance
spogląda na latarnię
ławkę skwer i lodziarnię
i szepce: a kto ci każe
być Mariola brukarzem?!?
;)
am
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz