sobota, 29 czerwca 2013

Kociarz

Odkąd pamiętam mieszka z gromadą kotów. Może ma ich pięć? Może dwadzieścia? Nie wiem
dokładnie.
Ma serce dla każdego zabłąkanego kociaka, każdej niedożywionej kotki, każdego rannego kocura. Taka kocia mama. W wersji męskiej.

Nie jest ładny. Ani młody. Ani bogaty. Z czego żyje? Nie wiem. Z czego żyją jego koty? Wyłącznie z  niego.


Każdy grosz, poza opłatami i nijakim wyżywieniem własnym, przeznacza na kocie karmy. 
(W garażu też ma ich kilka. Kotkę z młodymi. Wszystkie czarne jak oczy sarny.)

Dwa lata temu zbudował za garażami budkę. Z drewna i plastyku, metr na metr. Ocieplił, wyścielił starymi ręcznikami, osłonił wejście od wiatru. Wstawił miski z wodą i jedzeniem. Każdej późnej jesieni i zimą zbiega się do niej gromada zmarzniętych, wygłodniałych stworzeń.
Kilka skarg na policję, kilka prób straszenia.
Nie ugiął się, nie usunął. Wciąż dokarmia.

Na osiedlu uznawany za dziwaka. Z niechęcią mijany, nierozumiany.
Wśród sąsiadów niechciany, wręcz nielubiany. Bo już pod drzwiami śmierdzi, bo koty budzą, bo wrzeszczą, bo zanieczyszczają.
Przeprasza. Raz za razem. Nisko się kłania i kilka razy dziennie sprawdza, czy któryś z jego pupili nie uraził czymś aby jaśnie pana sąsiada.

Samotny? Chyba nie. Własny świat jest mniej martwy niż niejedna ludzka dusza...

Wczoraj wracając z pracy zauważyłam jego przygarbioną sylwetkę. Klęczał pod drzwiami sąsiada i mył mu drzwi i próg. Z czego? Nie dojrzałam. Mogę się tylko domyślać, że albo z naturalnych skłonności kotów, albo z dającej satysfakcję nadinterpretacji złośliwych ludzi .

Spojrzałam na pomarszczone dłonie, trące dębową boazerię i trzęsącą się głowę na wysokości kolan dyrygującej jego pracą sąsiadki.
Miałam wrażenie, że on nie sprzątał.
Po prostu ścierał ślady dobrego serca z obojętnych drzwi sąsiada...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz