poniedziałek, 13 maja 2013

Pędzelek

Od kilku lat chodzę do pracy w zasadzie tą samą trasą. Można powiedzieć - znam ją na pamięć.
Jednak.... To nieprawda. Każdego dnia dostrzegam na niej coś nowego, zmienionego bądź dodanego. I chyba nigdy nie przestanie mnie to zadziwiać...

Ale ja nie o tym. Ja o psie. Tak, o psie chcę opowiedzieć.

Jeszcze dwa lata temu, każdego poranka mijał mnie czarny, nieduży psiak. Oczka jak węgielki - bystre, mokre, smutne. Rozglądał się zaniepokojony, kiedy zbliżała się do niego większa grupa dzieci. Pewnie nieraz oberwał.
Miał matową, brudną sierść, zapadłe boki. Bezdomny - od razu rzucało się to w oczy. I głodny, bo z nadzieją zerkał na każdą wysuwającą się w jego kierunku dłoń. Jak żył? Kto go dokarmiał? Jak przetrwał zimy? Nie wiem.

Zdarzało mi się dokarmiać bezpańskie koty czy psy. Jednak uważam, że w całym swym współczuciu, to nie do końca dobre. Bo chociaż ratujesz niejednokrotnie życie zwierzaka, bo napełniasz mu brzuch, to jednak dajesz mu nadzieję na dom, na pozostanie pod twoim dachem nieco dłużej niż to potrzebne do ogrzania się. Trudne, jeśli ma się już w domu inne zwierzęta i ma się świadomość, że kolejnego nie przygarniesz... Trudne dla ciebie. Trudniejsze jeszcze dla niego...

Pędzelka nie dokarmiałam. Nie bywał w okolicy mojego domu.
Bywał w moich myślach. Jak wyrzut sumienia.

Dlaczego Pędzelek? Bo mimo, że czarny jak smoła, to koniec ogonka ma biały. Taki pędzel migający z daleka. Trudno go pomylić z innym psem. Tak więc go ochrzciłam.

Od kilku miesięcy Pędzelek ma obróżkę. Od miesiąca ma też kaganiec. Jest czysty, lśniący, zadowolony. Biega z podniesioną głową, z wysoko uniesionym ogonem.
Nie patrzy już, czy ktoś wyciąga do niego dłoń. Nie ma smutnych, żałośnie proszących oczu. Ma je teraz radosne i wierne. Wierne temu, kto dał mu to, o czym marzył od tak dawna - dom. Bo tylko tego mu brakowało do psiego szczęścia. I dał mu imię. Własne. Bo "Pędzelek" jest mój...

Dziś też go widziałam. Minął mnie szybciutko, zaaferowany swoimi psimi sprawami.
Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Do ludzi, którzy wciąż mają serca. Do losu, co czasem łaskawie sypnie szczęściem z nieba. Do kwitnących kasztanowców, bo tak są piękne i tak wiele dobrego przypominają...

Uczę się od psa. Że warto mieć nadzieję. Zawsze. Nawet jeśli nie widać szans na zmianę.
A jednak dobro potrafi czekać tuż za rogiem. Trzeba mieć tylko odwagę, by skręcić...

3 komentarze:

  1. Wzruszająca historia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedyś przechodząc ulicą, szczekał, warczał na mnie pies "no i co warczysz też mam pieskie życie jak Ty" ... szczeknął, polizał rękę zrozumiał bratnia dusze :))) jedne nas porzucają inne udają dobroć i przygarną, i kiedyś wymienią na lepszy model :))

    OdpowiedzUsuń