W każdą niedzielę o 7:45 ze swoimi rodzinami wychodziły do kościoła. Kościół ważna rzecz - uczyli rodzice - bez Boga czeka Cię wieczne potępienie i męki piekielne! Bały się. Słuchały księdza i katechetki. Wzrastały w nauce wiary i etosie strachu.
Rozdzielił je czas. Jedna skończyła technikum i poszła do pracy, druga wyjechała na studia i wróciła z wykształceniem, mężem i pozycją.
Znów zamieszkały w jednej dzielnicy. Jedna w bloku, druga w eleganckim domu. Obie miały dzieci, pracę, męża i jakieś problemy. Obie chodziły jak kiedyś do jednego kościoła na mszę. Tym razem na 8:30. Widywano je. Sąsiedzi poświadczą.
Ta, której mniej się wiodło (nazwijmy ją Jagodą) w wieku 42 lat zaszła w czwartą ciążę. Było jej ciężko. Usunęła. Nigdy sobie tego nie wybaczyła... Spojrzenia trójki jej dzieci stały się codziennym wyrzutem sumienia. Kochała je, kochała i tamto. Mimo to...zabiła...Gdyby nie bieda, gdyby nie to, że musiałaby odebrać tym, które już są, by dać temu, które miałoby się narodzić, pewnie by je urodziła. A może jednak by je jakoś wykarmiła? Może jednak...
Każdy sen przypominał ów czyn. Każda myśl, każdy gest. Każda uśmiechnięta buzia wyglądająca z dziecięcego wózka niczym nóż nacinała serce raz za razem. Rana cięta. Posypywana solą dekalogu. Nie zabijaj, nie zabijaj... Każdego dnia. Do końca.
To ile wylała łez, ile modlitw wzniosła, ile cierpień i udręczeń wzięła na siebie jako zadośćuczynienie wie tylko ona. I Bóg.
Czy jej wybaczył? Na pewno. Czy ona sobie? Nie sądzę. Czy ci, którzy o tym wiedzieli - wybaczyli? Nie. Do końca jej to wypominano. Nawet po śmierci pamiętano... Grzesznica.
Ta, której los sprzyjał (dajmy jej na imię Róża) miała pieniądze i władzę. I serce wrażliwe, czułe.
Tylko zahukane dzieci i zgaszony mąż, zaszyci w kącie ich wspólnego domu znali jej prawdziwe oblicze - pełne złośliwości, jadu, nienawiści i pretensji. Inna dla innych, nieludzka dla swoich - tak o niej myśleli. Nadczłowiek wśród bliźnich. Furia w domu. Anioł czy diabeł? Nie znali odpowiedzi. A przecież ją kochali. A ona na swój sposób ich. Chyba też. Chyba...
Dokładała do stowarzyszeń na rzecz dzieci, do hospicjum, zbiórek na rzecz ubogich, domów opieki i noclegowni. Anielski człowiek - mówili. Znana w swym mieście z łagodnej twarzy i hojnego gestu. Podziwiana. Kochana. Dobra.
Zmarły w tym samym roku. Do dziś się je wspomina. Morderczynię i człowieka wielkiego serca. Leżą w jednej cmentarnej alei, wśród lip i brzęczenia pszczół.
W oczach ludzi osądzone. Na tamtym świecie zapewne też. Czy są w niebie? Nie wiem. Bóg jest miłosierny.
Jest też sprawiedliwy. I nie sądzi ludzką miarą. Dla niego nie są ważne czyny, ale plany serc. Sądzi według zamiarów.
Którą wziął w ramiona? Może obie, wszak jego objęcia pomieszczą cała ludzkość. A może jednak nie?...
Kogo z nas przytuli? I z czego nas rozliczy? Dowiemy się niebawem. Zapewne prędzej, niż się tego spodziewamy...
Rozliczy nas. Wielkich małych. Władców świata. Sprawców życia i śmierci. Nie zawsze ludzkich, choć wciąż - ludzi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz