środa, 1 maja 2013

Wiedza niewidzenia

Jadąc pociągiem relacji Rzeszów - Kołobrzeg poznałam sympatyczna parę. Ona i on dobrze po 70-tce, weseli, rozmowni, inteligentni. Ona psycholog, on nauczyciel. Ze sobą od 40 lat. Obok siebie od ponad dwudziestu...
Od kilku lat chorowała. Wzrok słabł i widziała już tylko to, co podstawiła sobie pod same oczy. Opowiadała mi, że często się przewraca, że parzy dłonie przy zalewaniu herbaty, że nie trafia łyżką w talerz, nie poznaje nikogo z rodziny i znajomych...
(Ona nie widzi. Co za nieszczęście...!)

Jej mąż, mężczyzna wciąż przystojny, szpakowaty, postawny, pomagał jej jak potrafił. Odwinął kanapki z jajkiem na twardo, podał kubek z herbatą, nakrył jej kolana serwetką. Jakież to czułe - pomyślałam.
Potem zauważyłam jak wbił wzrok w mój dekolt i nazbyt blisko się przysunął, zrzucając winę na słaby słuch. Zerkał czasem na żonę, która niezgrabnie żuła kanapkę, mówiąc przy tym i opluwając okruchami jajka to męża, to mnie, najczęściej jednak siebie. Grymas wstrętu na jego twarz sprawił, że z zakłopotaniem na nią zerknęłam...
(Ona przecież nie widzi. Co za szczęście...!)

Podróż minęła przyjemnie, konwersacja na wysokim poziomie przeplatana humorystkami i trafnymi puentami.Wysiadając doświadczyłam szarmanckich gestów ze strony pana i sympatycznych życzeń ze strony pani. Tuż przed stacją docelową owa kobieta przechyliła się w moja stronę i na ucho powiedziała:
- Kiedyś byłam jak pani. Młoda, ładna, nie jego. Za to mnie pokochał. Potem zapomniał, że miłość to nie rzecz nabyta, ale wymagająca roślina...
Myśli pani, że mi źle z tą ślepotą? Nie. Bo niewidzenie nie oznacza niewiedzy. Ono wręcz wyczula wewnętrzny mechanizm poznania, który czyni mnie bardziej świadomą.
Myśli pani, że mojemu mężowi jest żal? Skąd! Jemu na rękę, że nic nie widzę. Wreszcie jest sobą i żyje jak chce. Pozorant o wielkich słowach niepokrytych gestem...

Wysiadłam z pociągu. Poczułam na twarzy chłodny nadmorski wiatr. Wciąż miałam w uszach słowa
Przytuliłam twarz do znajomej szarej koszuli. Czy któreś z nas będzie kiedyś musiało niedowidzieć lub niedosłyszeć, by przetrwać wspólnie aż do ostatniego dnia? Czy miłość wymaga takiego poświęcenia? Czy to może tylko złudzenie, owa miłość, a tak naprawdę kochaliśmy świadomość nie bycia samotnym?
Miłość to kwestia kosztu lub ceny. Tego co dla niej poświęcimy lub ile dla niej zrobimy. Warto to chyba skalkulować zanim podejmie się decyzję o zamianie "ja" i "ty" na "my"...

niedowidzącej kobiety. Nie tak ślepej jak jej mąż...
Usłyszałam gwizd. Pociąg odjechał. Zabrał w dal moje obawy i być może perspektywę związku za dwadzieścia lat...
Oby jednak nie...

3 komentarze:

  1. Tak krótki post, a tyle w nim treści.
    Młodość nie kocha starości, a starość tęskni do młodości.
    Młody spróbować może nieudane zycie zmienić, stary jedynie w dekolt popatrzeć...
    Niech ten szary kołnierzyk i zapach jego właściciela towarzyszy Ci przez całe długie, szczęśliwe życie :)))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, młodość nie kocha starości. Choć dzięki jej doświadczeniu mogłaby się wiele nauczyć i uniknąć wielu błędów...
      Dziękuję Ewo :) Wzajemnie - życzę megaszczęścia :))

      Usuń
  2. cena uczuć! czy bardziej bycia dla kogoś ważnym! ciekawie opisane wydarzenie ... ja jednak obstawie: oni byli dla siebie tak ważni że jedno drugiemu potrzebni ... "syndrom opieki nad kimś" ale chyba pozytywny :)

    OdpowiedzUsuń