Nie lubi ich, choć często stanowią jego jedyne towarzystwo. Szybkim ruchem odsłania okno płosząc intruzów. Już ranek, bo po jedenastej.
Dzień zaczyna od papierosa. Nauczył się tego kilkadziesiąt lat temu i taki zostanie. Chwilę potem kawa. I tak na zmianę, do późnej nocy. Czas odmierzany ilością łyków i wydychanego dymu.
Niech płynie.
Codzienność to sen. Niczym nie różniące się od siebie dni i podobne noce.
Wybiera noce. Świat ma wtedy jedna barwę, pozwalającą igrać wyobraźni.
Może woli ją dlatego, że kiedy zimą zabrakło prądu nie bardzo wiedział kiedy dzień ma swój początek, a kiedy koniec? Tylko noc wciąż była nocą. Jakiś pewnik w morzu niepokoju.
Wciąż myśli. Analizuje. I wciąż wierzy.
Było różnie. Czasem jak w amerykańskim śnie, kiedy nie wiadomo którą srokę łapać za ogon, tak licznie się pojawiały. Czasem źle. (Wciąż pamięta ile razy można parzyć tę samą saszetkę herbaty...)
Nigdy się nie skarży. "Wiesz... Głód nie jest najgorszy. Gorzej jest nie mieć komu o tym opowiedzieć..."
Czy człowiek żyjący jak zwierzę jest nadal człowiekiem? A może już nie?
Jest coś nieludzkiego w ludziach. I boskiego w człowieku dotykającym przeznaczenia. Tym na dnie, bez przyszłości.
"Kiedy mamy tylko teraźniejszość, liczy się przetrwanie. Ono jest sensem życia. Jedynie to."
Ma roześmiane oczy. Oczy dziecka, które nigdy nie straciło nadziei. To ocalił. Od siebie. Od innych. Od zapomnienia.
Późną nocą obserwuje falowiec. Setki okien, tysiące istnień. A każdy tak obcy i daleki.
Nie tęskni za ludźmi. Samotność. Siostra bliźniaczka.
"Każdy ma tylko ten czas, kilka oddechów i sens. Nie każdy go znajdzie. Ale warto szukać."
Przytulam się do jego ciepłych pleców licząc gasnące światłą w oknach. Kilka oddechów. Zapach wielkiego miasta.
Jutro już mnie tu nie będzie.
Zostawię swój sens, bo tak trzeba.
Bezsens?
Rano obudzi go znów gruchanie gołębi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz