dokładnie.
Ma serce dla każdego zabłąkanego kociaka, każdej niedożywionej kotki, każdego rannego kocura. Taka kocia mama. W wersji męskiej.
Nie jest ładny. Ani młody. Ani bogaty. Z czego żyje? Nie wiem. Z czego żyją jego koty? Wyłącznie z niego.
Każdy grosz, poza opłatami i nijakim wyżywieniem własnym, przeznacza na kocie karmy.
(W garażu też ma ich kilka. Kotkę z młodymi. Wszystkie czarne jak oczy sarny.)
Dwa lata temu zbudował za garażami budkę. Z drewna i plastyku, metr na metr. Ocieplił, wyścielił starymi ręcznikami, osłonił wejście od wiatru. Wstawił miski z wodą i jedzeniem. Każdej późnej jesieni i zimą zbiega się do niej gromada zmarzniętych, wygłodniałych stworzeń.
Kilka skarg na policję, kilka prób straszenia.
Nie ugiął się, nie usunął. Wciąż dokarmia.
Na osiedlu uznawany za dziwaka. Z niechęcią mijany, nierozumiany.
Wśród sąsiadów niechciany, wręcz nielubiany. Bo już pod drzwiami śmierdzi, bo koty budzą, bo wrzeszczą, bo zanieczyszczają.
Przeprasza. Raz za razem. Nisko się kłania i kilka razy dziennie sprawdza, czy któryś z jego pupili nie uraził czymś aby jaśnie pana sąsiada.
Samotny? Chyba nie. Własny świat jest mniej martwy niż niejedna ludzka dusza...
Nie ugiął się, nie usunął. Wciąż dokarmia.
Na osiedlu uznawany za dziwaka. Z niechęcią mijany, nierozumiany.
Wśród sąsiadów niechciany, wręcz nielubiany. Bo już pod drzwiami śmierdzi, bo koty budzą, bo wrzeszczą, bo zanieczyszczają.
Przeprasza. Raz za razem. Nisko się kłania i kilka razy dziennie sprawdza, czy któryś z jego pupili nie uraził czymś aby jaśnie pana sąsiada.
Samotny? Chyba nie. Własny świat jest mniej martwy niż niejedna ludzka dusza...
Wczoraj wracając z pracy zauważyłam jego przygarbioną sylwetkę. Klęczał pod drzwiami sąsiada i mył mu drzwi i próg. Z czego? Nie dojrzałam. Mogę się tylko domyślać, że albo z naturalnych skłonności kotów, albo z dającej satysfakcję nadinterpretacji złośliwych ludzi .
Spojrzałam na pomarszczone dłonie, trące dębową boazerię i trzęsącą się głowę na wysokości kolan dyrygującej jego pracą sąsiadki.
Miałam wrażenie, że on nie sprzątał.
Po prostu ścierał ślady dobrego serca z obojętnych drzwi sąsiada...
Spojrzałam na pomarszczone dłonie, trące dębową boazerię i trzęsącą się głowę na wysokości kolan dyrygującej jego pracą sąsiadki.
Miałam wrażenie, że on nie sprzątał.
Po prostu ścierał ślady dobrego serca z obojętnych drzwi sąsiada...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz