Nie pukał. Czekałam na progu. Od kilkunastu lat codziennie, w tym samym miejscu, w tej samej zastygłej pozie, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie horyzontu.
Nie zdziwił się. Wiedział. Wędrował od dawna. Wciąż od zawietrznej. Może dlatego tak nagle?
- Mamy tylko jeden dzień. I jedną noc. - powiedział.
Jak szybkie jest szczęście. Bywa, że brakuje w nim czasu na oddech. Ale jak dobrze, gdy jest!
Nie opowiadał o sobie. Nie pytałam. Słowa są zbędne, gdy rozmawia dusza. Wystarczą oczy i dłonie. I wskazówki, które na moment zwolnią bieg...
Dzień miał zapach błękitu. Noc lśniła złotem. W galopadzie oddechów zgubiłam granice znajdując sens...
Odszedł przed świtem.
Znów stanę na progu. W tym samym miejscu, w tej samej pozie, ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie horyzontu? Nie, nie czekam. Zamykam drzwi.
Niełatwość ma smak i zapach. Ma siłę i zostawia w nas ślad. Nie wolno jej złorzeczyć, ani zagłaskiwać!
On wierzy, że gdzie indziej może być lepiej. Marzyciel.
Zaparzę kawę. Poczytam. Przetrę półki z kurzu. Zapalę.
Nie czekam. Wiem, że wróci.
Nie sposób zostawić siebie. Nie można zgubić cienia, choć czasem bardzo by się chciało...
Świta.
Fajne i tyle powiem...
OdpowiedzUsuńDziękuję, zapraszam częściej :)
Usuń