poniedziałek, 10 lutego 2014

Za drzwiami naprzeciwko...


Samotność ma białe włosy i bladoniebieskie oczy. Mieszka tuż obok, za ścianą, w drzwiach naprzeciwko. Niezauważana, omijana wzrokiem - dla jednych. Kwintesencja codzienności, dla drugich...

- - - - - - -
Nie wiem ile ma lat. Na moje oko wygląda na sto, ale pewnie nie więcej niż osiemdziesiąt. Otwiera mi drzwi wspierając się na dwóch kulach. Jest miły, choć lekko nieufny. Wie, że za chwilę poproszę go o coś czemu nie jest w stanie sprostać. O podpis. Ale jak podpisać, kiedy obie ręce zajęte są podtrzymywaniem szczupłego co prawda, ale nie do końca przewidywalnego ciała?
Wchodzimy do pokoju (ten powolny ruch sunący po przedpokoju ośmielam się nazwać wchodzeniem). Kiedy tam docieram zauważam na wersalce szczupłą postać o białych włosach.
"To moja żona - mówi On - Jest chora. Leży. Ja się nią zajmuję (z akcentem na "ja")". Wyczuwam nutkę dumy w głosie.
Jak to robi? Pojęcia nie mam. Boję się ponownie na nich spojrzeć.
"Mają państwo dzieci?" - pytam. Jego smutny uśmiech wystarcza mi za odpowiedź.
(Kto im kupuje chleb?)

- - - - - - -
Pukam po raz czwarty. Wiem, że jest po drugiej stronie, słyszę szuranie. Pukam ponownie. W końcu się poddaję. Wtedy otwierają się drzwi po sąsiedzku i pada zdanie: "Córka ją zamyka. Wróci po dziewiętnastej, to ją otworzy. Niech pani wtedy wróci".
Wracam po dziewiętnastej. Jest córka, otwiera mi drzwi. Zza jej pleców, z pokoju na wprost, z lękiem zerka na mnie niska kobieta, siwiutka, o spojrzeniu sarny.
Nie mija chwila, gdy nagle ożywiona zaczyna krzyczeć. Coś w stylu: "Ratunku! Ona mnie więzi! Nie jestem chora, nie jestem wariatką! Ona mnie bije, nie daje mi jeść, zabiera rentę! Niech mi pani pomoże, niech mnie pani stąd zabierze! Niech im pani powie co mi robią!..." itp.
Córka próbuje ją uciszyć, wpycha siłą z powrotem do pokoju, tłumacząc mi, że mama jest chora umysłowo, że nie wie co mówi, że mnie przeprasza, itd.
(Której powinnam wierzyć?)

- - - - - - -
Otwiera mi młoda kobieta, w wyciągniętym dresie, włosy w nieładzie. Przeprasza, że bałagan, że dziecko dopiero wykąpane, więc prosi by wejść, bo przeciąg. Wchodzę. Typowe mieszkanie młodej mamy - ciuszki, pieluszki, grzechotki. Mały leży dumnie na łóżku, czeka na kaftanik. Uśmiecha się do mnie bezzębną buzią. Słodziak.
Kobieta stara się ubrać dziecko, upominając jednocześnie biegającego po pokoju i wrzeszczącego czterolatka. W tym samym czasie bezskutecznie stara się zgarnąć jakieś dokumenty i puste szklanki ze stolika. "Zaraz wróci mąż, Boże... Kolacja niegotowa, bo dzieci ciągle czegoś chcą. Rozumie pani?" Rozumiem. Doskonale rozumiem.
W tym momencie drzwi wejściowe uchylają się i wchodzi małżonek. Głodny, co komunikuje od progu. Na mój widok łagodzi ton i od ręki podpisuje przyniesione im dokumenty. Żegnam się i szybko wycofuję. Jestem tu intruzem.

(Jakiż ten dom inny od pozostałych, ile w nim życia, jak ono tu tętni! Zastanawiam się tylko, czy owa żona i matka, dziś tak zaabsorbowana rodziną, poświęcająca im każdą swoją chwilę, tak czujna i tak kochająca, nie skończy jak jej białowłosa sąsiadka? Co z nią będzie kiedy męża zabraknie (odejdzie na tamten świat lub do innej pani)? Co, kiedy dzieci zajmą się swoim życiem i wyjadą za chlebem, albo zwyczajnie, w codziennym zabieganiu, zapomną gdzie mieszka ich matka...?
Pamięć przecież czasem zawodzi...)

Samotność ma białe włosy i bladoniebieskie oczy. Mieszka tuż obok, za ścianą, w drzwiach naprzeciwko. Niezauważana, omijana wzrokiem. Niechciana, a mimo tego tak powszechnie stosowana...

- - - - - - -
Od autorki:
Raz do roku, w ramach "prac zleconych" mam okazję zajrzeć do kilkuset mieszkań w okolicy. Przemierzam klatkę po klatce, dom po domu, drzwi po drzwiach i oglądam codzienność. Zwłaszcza codzienność tych starszych i tych chorych. Tych, którzy niby są, a jakby ich już nie było... Dla świata nie było...

Czy i mnie czeka taki sam los? Cztery ściany, pokój pełen starych mebli, dostęp do mediów i ani jednej człowieczej duszy, której można by powierzyć swoje troski, swoje niepewności, swój strach?
Nie wiem, oby nie. Choć patrząc na to, co się dziś liczy - pieniądze, pozycja, młodość - kiedy będę chora i stara, lepiej pewnie będzie o mnie nie pamiętać...

Czy utrata pamięci nie jest błogosławieństwem? Czasem to dar niebios. Dzięki niemu zapomnienie przestaje boleć, a pamięć o samym sobie zaciera się gdzieś pomiędzy kolejnym odcinkiem ulubionego serialu, a kromką chleba z pasztetową...
- - - - - - -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz